"Władcy marionetek", czyli rzecz o słabości dziennikarstwa
Brudna, zakłamana i niekompetentna jest polska klasa polityczna według Tomasza Sekielskiego. Choć z wieloma tezami zawartymi we "Władcach marionetek" trudno się nie zgodzić, to TVN-owski dokument ma też drugie dno: bezlitośnie dowodzi słabości współczesnego dziennikarstwa.
Sekielski chce w swoim filmie rozliczać polityków za słowa. Pokazuje sytuacje, w których wartość wszelkich deklaracji w polityce jest bliska zeru. Autor zapomina jednak, że to właśnie dziennikarze odpowiadają za sukces lub porażkę polityków. Wypowiadane przez polityków kłamstwa obciążają zatem konto dziennikarzy. Warto o tym pamiętać oglądając "Władców marionetek".
Fuck the white rabbit
Szczególnie uderzające jest zetknięcie idei politykowania (reprezentowanej przez kilkuletnie dzieci mówiące chórem wiersz o Polaku Małym) z brutalną rzeczywistością, w której polityka nie ma nic wspólnego z pracą na rzecz społeczeństwa i przybiera postać cynicznych polityków. Idea polityki to raczej opowieść o korporacji; bezdusznej maszynie do wyciągania pieniędzy z państwowych subwencji.
Okazuje się, że w tej grze nie chodzi o to żeby gonić króliczka, ale żeby go dopaść i jak najszybciej pożreć.
Jest jednak w filmie Sekielskiego coś, co szczególnie daje do myślenia. W świecie rozpasanych polityków ważną rolę powinni odgrywać dziennikarze. Świadomi tego faktu wszelkiej maści "pracownicy mediów" (celowo używam tego mało chlubnego określenia) napawają się swoją wielkością, tworząc wszechwładne koncerny medialne o statusie porównywalnym z samą polityką. Dochodzi zatem do sytuacji, w której dziennikarz prowadzi z politykiem dialog. Zamiast pytać - sugeruje odpowiedzi. Zamiast dogłębnie badać sprawę - zadowala się ochłapami. Zamiast informować - dokonuje manipulacji faktami. To zrównanie dziennikarzy i polityków jest szczególnie niekorzystne dla tych pierwszych i czyni z nich "pracowników mediów" właśnie.
News dnia
Przykładów takiego zachowania jest we "Władcach marionetek" przynajmniej kilka. Ot bulwersujące zniszczenie 750 tys. podpisów pod słynną akcją "4 razy TAK". Dlaczego fakt ten nigdy nie stanął w ramówce "Wiadomości", "Faktów", "Informacji" jako temat dnia? Dlaczego nikt nigdy nie sprawdził co stało się ze słynnymi pudłami, w których swoje nadzieje złożyło 3/4 miliona Polaków?
Marcin Tylicki, asystent posła Gruszki w czasach działania komisji śledczej ds. PKN Orlen. ABW zarzucała mu szpiegostwo na rzecz Rosji. Ostatecznie oczyszczony z zarzutów młody człowiek nie może jednak mówić o happy endzie: jego matka nie wytrzymała ciężaru oskarżeń i zmarła, a sam poseł Gruszka do dziś nie doszedł do siebie po ciężkim wylewie krwi do mózgu. W tej sprawie dziennikarska rzetelność skończyła się na zarzutach dla Tylickiego. Potem sprawa została zepchnięta z czołówek przez inne, znacznie gorętsze afery.
Pielęgniarka Ewa ze Skarżyska-Kamiennej okazała się konstruktem teoretycznym. Ewę wyciągnął Donald Tusk podczas debaty prezydenckiej. Ale w interesie dziennikarzy nie było weryfikowanie tej informacji. Nikt Tuska nie rozliczył z fałszerstw podczas tej debaty. Dziennikarskiej rzetelności nie wystarczyło nawet na wykonanie telefonu do szpitala w rzeczonym mieście.
Nierzetelność na wagę złota
O mediach często mówi się per czwarta władza. Jakże zaszczytne to miano i jakże hańbiące jednocześnie jest pisanie o dziennikarzach w kontekście ich władzy. Jeśli bowiem władza jest zakłamana i niekompetentna, to podobne przymiotniki należy przypisywać dziennikarzom. W pogoni za kolejnym sensacyjnym newsem są oni gotowi porzucić swoją rzetelność, zapomnieć o funkcji kontrolnej wobec wszelkiej "władzy". Dziennikarze dali się politykom wciągnąć w swoją grę. Sensacyjny materiał jest dziś ceniony wyżej niż materiał rzetelny. Takie są bezduszne wymogi telewizji. Żeby coś dało się sprzedać, musi być na to popyt. A przyzwyczajone do teledyskowego montażu i internetowego skanowania treści "marionetki" nie są zainteresowane pogłębioną informacją. I kółko się zamyka.
Ale to dobrze, że co jakiś czas ktoś nakręci film taki, jak "Władcy marionetek" albo niedawne "Przechytrzyć fakty" (o manipulacjach dokonywanych przez dziennikarzy stacji Fox News). To pozwala trzymać kontakt z rzeczywistością i na wszystkie podawane w mediach "fakty" patrzeć przez nieco przeczyszczoną soczewkę.
Sekielski chce w swoim filmie rozliczać polityków za słowa. Pokazuje sytuacje, w których wartość wszelkich deklaracji w polityce jest bliska zeru. Autor zapomina jednak, że to właśnie dziennikarze odpowiadają za sukces lub porażkę polityków. Wypowiadane przez polityków kłamstwa obciążają zatem konto dziennikarzy. Warto o tym pamiętać oglądając "Władców marionetek".
Zobacz też:Sekielski nie tylko rozlicza, ale i łaja. Tuska za przedwyborcze obietnice. Ziobrę za zbyt arbitralne wyroki. Polityków lewicy policzkuje za dołączenie się do wojny w Iraku, a Andrzeja Barcikowskiego za wysuwanie politycznych oskarżeń pod adresem niewinnego asystenta posła Gruszki. Jest poruszająco i przejmująco - szczególnie wtedy, kiedy Barcikowski staje twarzą w twarz z Marcinem Tylickim albo Kwaśniewski musi stawić czoła rodzicom żołnierzy, którzy zginęli w Iraku. W wielu swoich tezach Tomasz Sekielski ma rację. Rzetelnie pokazuje dalszy ciąg rozmaitych afer politycznych ostatnich lat. Pytanie tylko na ile wszystkie te dziennikarskie wybiegi mają sens. czy istotą uprawiania polityki nie jest permanentne kłamanie?
Fuck the white rabbit
Szczególnie uderzające jest zetknięcie idei politykowania (reprezentowanej przez kilkuletnie dzieci mówiące chórem wiersz o Polaku Małym) z brutalną rzeczywistością, w której polityka nie ma nic wspólnego z pracą na rzecz społeczeństwa i przybiera postać cynicznych polityków. Idea polityki to raczej opowieść o korporacji; bezdusznej maszynie do wyciągania pieniędzy z państwowych subwencji.
Okazuje się, że w tej grze nie chodzi o to żeby gonić króliczka, ale żeby go dopaść i jak najszybciej pożreć.
Jest jednak w filmie Sekielskiego coś, co szczególnie daje do myślenia. W świecie rozpasanych polityków ważną rolę powinni odgrywać dziennikarze. Świadomi tego faktu wszelkiej maści "pracownicy mediów" (celowo używam tego mało chlubnego określenia) napawają się swoją wielkością, tworząc wszechwładne koncerny medialne o statusie porównywalnym z samą polityką. Dochodzi zatem do sytuacji, w której dziennikarz prowadzi z politykiem dialog. Zamiast pytać - sugeruje odpowiedzi. Zamiast dogłębnie badać sprawę - zadowala się ochłapami. Zamiast informować - dokonuje manipulacji faktami. To zrównanie dziennikarzy i polityków jest szczególnie niekorzystne dla tych pierwszych i czyni z nich "pracowników mediów" właśnie.
News dnia
Przykładów takiego zachowania jest we "Władcach marionetek" przynajmniej kilka. Ot bulwersujące zniszczenie 750 tys. podpisów pod słynną akcją "4 razy TAK". Dlaczego fakt ten nigdy nie stanął w ramówce "Wiadomości", "Faktów", "Informacji" jako temat dnia? Dlaczego nikt nigdy nie sprawdził co stało się ze słynnymi pudłami, w których swoje nadzieje złożyło 3/4 miliona Polaków?
Marcin Tylicki, asystent posła Gruszki w czasach działania komisji śledczej ds. PKN Orlen. ABW zarzucała mu szpiegostwo na rzecz Rosji. Ostatecznie oczyszczony z zarzutów młody człowiek nie może jednak mówić o happy endzie: jego matka nie wytrzymała ciężaru oskarżeń i zmarła, a sam poseł Gruszka do dziś nie doszedł do siebie po ciężkim wylewie krwi do mózgu. W tej sprawie dziennikarska rzetelność skończyła się na zarzutach dla Tylickiego. Potem sprawa została zepchnięta z czołówek przez inne, znacznie gorętsze afery.
Pielęgniarka Ewa ze Skarżyska-Kamiennej okazała się konstruktem teoretycznym. Ewę wyciągnął Donald Tusk podczas debaty prezydenckiej. Ale w interesie dziennikarzy nie było weryfikowanie tej informacji. Nikt Tuska nie rozliczył z fałszerstw podczas tej debaty. Dziennikarskiej rzetelności nie wystarczyło nawet na wykonanie telefonu do szpitala w rzeczonym mieście.
Nierzetelność na wagę złota
O mediach często mówi się per czwarta władza. Jakże zaszczytne to miano i jakże hańbiące jednocześnie jest pisanie o dziennikarzach w kontekście ich władzy. Jeśli bowiem władza jest zakłamana i niekompetentna, to podobne przymiotniki należy przypisywać dziennikarzom. W pogoni za kolejnym sensacyjnym newsem są oni gotowi porzucić swoją rzetelność, zapomnieć o funkcji kontrolnej wobec wszelkiej "władzy". Dziennikarze dali się politykom wciągnąć w swoją grę. Sensacyjny materiał jest dziś ceniony wyżej niż materiał rzetelny. Takie są bezduszne wymogi telewizji. Żeby coś dało się sprzedać, musi być na to popyt. A przyzwyczajone do teledyskowego montażu i internetowego skanowania treści "marionetki" nie są zainteresowane pogłębioną informacją. I kółko się zamyka.
Ale to dobrze, że co jakiś czas ktoś nakręci film taki, jak "Władcy marionetek" albo niedawne "Przechytrzyć fakty" (o manipulacjach dokonywanych przez dziennikarzy stacji Fox News). To pozwala trzymać kontakt z rzeczywistością i na wszystkie podawane w mediach "fakty" patrzeć przez nieco przeczyszczoną soczewkę.
Copyright @MemoryFive. Skontaktuj się z autorem drogą mailową |
Współczesne media zeszły na psy. Może kiedyś powstanie sequel Władców Marionetek - o kłamstwach dziennikarzy właśnie. Wielu z nich można zarzucić nie tylko nierzetelność, ale też cynizm i bezduszną potrzebę posiadania władzy. Na temat filmu Sekielskiego miałem identyczne przemyślenia, co autor tego wpisu. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń