Web 2.0 - obalony mit o stuprocentowym użytkowniku

Sieć Internet to przedziwny rynek, na którym coraz większą rolę odgrywa barterowa wymiana dóbr. Ci, którzy tworzą zawartość serwisu internetowego stają się jego konsumentami. Na tej programowej podstawie Web 2.0 nadbudowane są zasady wynagradzania, które nie mają już nic wspólnego z nowoczesnością.


Zwolennicy Web 2.0 lubią powtarzać, że Internet wreszcie jest miejscem, w którym użytkownik może być jednocześnie nadawcą i odbiorcą treści wszelakich. Ale ten system funkcjonuje wyłącznie w teorii. Praktyka, i wyniki badań, potwierdzają, że współczesny Internet składa się niemal wyłącznie z odbiorców. Ci, którzy tworzą unikalne treści stanowią ledwie kilka procent ogółu. Bez względu na to ilu ich jest, to i tak nic ze swej pracy nie mają. Oprócz bezcennej satysfakcji, oczywiście.
Zobacz też:
Twórcy w mniejszości
Możesz założyć bloga i swobodnie wyrażać swoje myśli. Możesz pisać posty na forum, funkcjonować w grupach dyskusyjnych i zabierać w nich głos na każdy temat, który Cię interesuje. Możesz kontaktować się ze swoimi znajomymi całkowicie za darmo. Możesz, ale jednak tego nie robisz. Bo wolisz obserwować ten wielki cyfrowy spektakl i sporadycznie zabierać głos, jeśli jest to rzeczywiście niezbędne. Prawie tak jak w szkole: większość zawsze woli siedzieć w tylnych ławkach, a na dyskotekach podpierać ściany. Prymusi i chętni do tańca na zawsze pozostaną w mniejszości.

Ze statystyk firmy Hitwise wynika, że nowe treści do serwisu YouTube dodaje 0,16 proc. jego użytkowników. Flickr może się poszczycić zaledwie 0,2 proc. prymusów. 99,8 proc. to ludzie korzystający z ich dzieł. Ten trend łatwo również prześledzić w polskich realiach: dostawcy treści w serwisie dziennikarstwa obywatelskiego Wiadomosci24.pl stanowią ok. 0,2 proc. wszystkich zarejestrowanych użytkowników. Ale to wcale nie oznacza, że tylko jeden użytkownik na pięciuset potrafi pisać. Sprawa jest znacznie poważniejsza.

Zwolennicy Web 2.0 wciąż będą utrzymywać, że ta gigantyczna większość ma wszelkie narzędzia, by również stać się twórcami. Ale jakby każdej małpie z dorzecza Kongo dać nowego Fiata Pandę, to nie można mieć pewności, że masowo wyemigrują one na bardziej przyjazne tereny...

Okazuje się, że dostępność narzędzi nie jest wystarczającym powodem do zrobienia z nich użytku. Czytających zawsze będzie zdecydowanie więcej niż piszących, a fotografowie będą stanowić zaledwie promil spośród miłośników fotografii.

Klikaj klikaczu!
Podobna sytuacja ma miejsce w przypadku popularnych serwisów społecznościowych. Potwierdzają to wyniki raportu Gemiusa z którego wynika, że przeglądanie profili znajomych do główne zajęcie aż dla 81 proc. użytkowników serwisu Nasza-Klasa.pl. Podobny odsetek czyta i pisze wiadomości (uczestnicy badania mogli zaznaczyć kilka odpowiedzi). Połowa respondentów przyznała się do przeglądania i dodawania zdjęć, ale tylko jedna trzecia do ich komentowania lub wypowiadania się na forum.

W serwisach społecznościowych wcale nie chodzi o socjalizację ze znajomymi, ale o zaspokojenie ciekawości i... klikanie. Twórcy tego typu serwisów płacą duże pieniądze na to, aby użytkownik został na stronie jak najdłużej. Społecznościówki mają łatwiej niż inne portale z grupy Web 2.0, bo do tworzenia treści użytkownik nie potrzebuje jakiejkolwiek wiedzy, a do korzystania z narzędzi serwisu zachęca nagroda w postaci możliwości zapoznania się z tym cóż to ciekawego wymyślili nasi znajomi. Ale i to jest pasjonujące tylko do pewnego momentu. To dlatego liczba użytkowników portalu Nasza-Klasa przestała już rosnąć i słupek statystyk powoli odbija w przeciwnym kierunku. Użytkownicy przerzucają się na Facebooka, na terra incognita.

Kto jest za co płacony?
Swego czasu firma Amway lansowała w naszym kraju model biznesowy o nazwie "marketing sieciowy". Szacuje się, że w połowie lat 90. na rzecz tej korporacji pracowało kilka tysięcy ludzi w Polsce. Idea była prosta: należało oferować produkty firmy wśród swoich znajomych. W ten sposób, wykorzystując sieć emocjonalnych powiązań, każdy mógł być jednocześnie użytkownikiem i dystrybutorem produktów. Problem polega na tym, że profity z takiego modelu dystrybucji czerpią głównie ci, którzy są na samej górze tej piramidy. Dla "dołów", czyli tych którzy w praktyce przynoszą zyski, pozostają ochłapy, a najczęściej wyłącznie obietnica korzyści. To dlatego 80 proc. dystrybutorów rezygnowało z pracy w ciągu pierwszych trzech miesięcy.

Na podobnej zasadzie działa wiele serwisów Web 2.0. Towarem jest albo wiedza i umiejętności anonimowych ludzi albo ich prywatność. Odbiorcami treści są najczęściej osoby z otoczenia autora. Są oni również potencjalnymi wytwórcami. Dzięki ruchowi internetowemu, generowanemu przez uczestników tego "rynku", korzyści finansowe czerpie natomiast zarządca. Korzyścią nadawcy i odbiorcy jest wyłącznie satysfakcja.

Dochodzi zatem do sytuacji paradoksalnej: twórcy bezinteresownie, w imię idei, utrzymują atrakcyjność produktu z którego nigdy nie będą czerpać przychodów. Najwyższą wartością Web 2.0 jest to, że przeciętny odbiorca treści zmienia się w stuprocentowego użytkownika, który nie tylko generuje kliknięcia, ale w dużej części wyręcza właściciela serwisu i znacząco obniża koszty jego funkcjonowania. W sytuacji kiedy wiele serwisów przynosi poważne profity finansowe pytanie o możliwość wynagradzania autorów unikalnych treści jest jak najbardziej na miejscu.
 
MemoryFive

Copyright @MemoryFive. Skontaktuj się z autorem drogą mailową

Komentarze

Popularne posty