Symulacje życia - recenzja filmu "Mr Nobody"

Człowiek składa się z wyborów, których dokonuje. Wspominając życie, pamiętamy nie tylko o tym co się wydarzyło, ale też to, co by się stało, gdyby koleje losu potoczyły się inaczej. Oba obrazy często wydają się równie nierzeczywiste. Przypomniał mi o tym Jaco van Dormael w swoim nowym - doskonałym - filmie.

Zobacz też:
Historie alternatywne
Stary człowiek na łożu śmierci opowiada dziennikarzowi historię swojego życia. Jest obiektem zainteresowania, ponieważ jest najstarszy z żyjących, bo przeżył najwięcej. Ma więc najwięcej do powiedzenia. Niestety, jak to ze starymi ludźmi bywa, Nemo Nobody bredzi. Miesza mu się czas i przestrzeń, osoby i zdarzenia, o których mówi, zdają się nie posiadać żadnych wewnętrznych powiązań. Dla dziennikarza - myślącego racjonalnie - taka wizja życia jest głęboko niewystarczająca. No bo jak to wszystko opisać w artykule prasowym zajmującym ledwie kilka kolumn? Dla Nemo wręcz przeciwnie - owa feeria barw, zapachów, gestów i słów stanowi istotę jego długiego życia.

Historie, jakie snuje Nemo rzeczywiście nie stanowią jedności; często toczą się wręcz równolegle, posiadając swoją własną dramaturgię i dynamikę. Ich bohater stawiany jest przed wyborami niemożliwymi - których na pewnym etapie życia doświadczył każdy z nas. Nemo jednak miał tą wspaniałą możliwość, że mógł przeżyć każdy z potencjalnych wątków. Jednocześnie wsiadł z matką do pociągu i pozostał na peronie z ojcem. Wziął ślub z trzema kobietami i każda była dla niego tą jedyną. Miał piękny dom z basenem i żył jako bezdomny. Nemo przeżył wszystkie alternatywne rozwiązania, dokonał wszystkich wyborów.

Jaki to wszystko ma sens? Czy taki sposób narracji oferuje widzowi jakąkolwiek naukę? Jedynie taką, że życie jest niepoznawalne - ale to już wiedzieliśmy. Nie od parady napisano ponad dwa tysiące biografii Jezusa, a zagadkę obciętego ucha Van Gogha wyjaśniono na ponad osiemdziesiąt sposobów. Wiemy tylko to, co się wydarzyło. Cała reszta jest fikcją. Niedoskonałą symulacją rzeczywistości.


Obraz z obrazu
"Mr Nobody" czerpie pełnymi garściami z koncepcji Jeana Baudrillarda. Nie wdając się z skomplikowane szczegóły, mniej więcej chodzi o to, że dostęp do przeszłości mamy wyłącznie za pośrednictwem innych przekazów. Przeszłość (historia) jest dla nas dostępna tylko w formie zapośredniczonej - z książek, filmów, opowieści... Doświadczamy historii, którą już ktoś zinterpretował. Aby zrozumieć, nasz umysł wykonuje więc kolejny "obraz z obrazu". To samo dotyczy życia. Im większe oddalenie czasowe, tym mniej jesteśmy pewni jak konkretnie wyglądało dane wydarzenie. Naszą przeszłość postrzegamy raczej w wymiarze etycznym; fakty nie mają większego znaczenia.

To dlatego w życiu Nemo fikcja miesza się z rzeczywistością. Mało tego: poprzez obecność fikcji, rzeczywistość staje się równie fikcyjna. Realnie istniejący ludzie i rzeczy stają się obiektami żyjącymi wyłącznie w świadomości Nemo. Rzeczywistość jako taka zostaje więc zastąpiona przez hiperrzeczywiste obrazy.

Ale ale...
Nie zgadzam się z opinią, że tematyka filmu jest wtórna, że wszystko to już było w "Otwórz oczy" Amenabara, w "Jak we śnie" Gondry'ego czy w "Kochankach z bieguna polarnego" Medema. Idąc tym tropem, nie byłoby sensu kręcić filmów grozy, bo przecież wszystko już było w "Lśnieniu"...

Spotkałem się też z zarzutami, że "Mr Nobody" jest mocniejszy audiowizualnie niż fabularnie. Perfekcyjne skomponowanie kadrów i wyjątkowo trafny dobór piosenek to jednak tylko środek, a nie cel ostateczny. To nie "Baraka", która była tylko do oglądania. "Mr Nobody" dał mi do myślenia, przywołał wiele wspomnień dotyczących, lepszych albo gorszych, wyborów. Które z nich sprawiły, że jestem tym kim jestem? Może wszystkie? A może bez względu na to, co bym wybrał, i tak byłbym tą samą osobą?

Jeśli sztuka jest od zadawania pytań, to "Mr Nobody" powinien być pozycją obowiązkową dla każdego, kto uważa się za miłośnika kina.

Tematyka filmu jest mi zresztą szczególnie bliska. Pracę magisterską napisałem właśnie o nieprzejrzystości życia, o konieczności dokonywania jego interpretacji. "Mr Nobody" to jedna z najlepszych filmowych metafor dokumentujących te nierówne zmagania. To film tak samo piękny wizualnie, jak trudny w odbiorze. Ale myślę że warto się z nim zmierzyć. Zachwycić się pojedynczymi kadrami i przepysznym bogactwem życia.
 
MemoryFive
Copyright @MemoryFive. Skontaktuj się z autorem drogą mailową

Komentarze

  1. Witam,
    Film jest zadziwiająco prosty i wszystkie zagadnienia dają się racjonalnie wyjaśnić.
    Trzeba tylko zadać sobie trochę trudu...i odrobić pracę domową (jak mawiała moja zmarła Pani Profesor Stawińska). Nie chcę tu wdawać się w szczegóły ale oglądającym polecam ustalić akcję w czasie rzeczywistym...i dopiero w tym kontekście rozpatrywać całą fabułę filmu. Przypuszczam, że wielu osobom "otworzą się oczy" dopiero po kolejnym obejrzeniu filmu ale i tak zachęcam do oglądania bo naprawdę warto to zrobić. Film zdecydowanie może przydać się do matury...a przynajmniej warto go wykorzystać bo daje duże możliwości. Poza tym to piękny obraz. Wyrazy uznania dla talentu Jaco Van Dormaela i oczywiście dla aktorów, a przede wszystkim dla odtwórców roli tytułowej!

    OdpowiedzUsuń
  2. Memoryfive, nie zrozumiałeś kompletnie tego filmu.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty