"Rewers" - jaka kinematografia takie przeboje

O "Rewersie" zrobiło się głośno jeszcze zanim trafił do naszych kin. Dziesięć nagród na festiwalu w Gdyni - w tym Grand Prix imprezy - piechotą w końcu nie chodzi. Ale zachwyt nad "Rewersem" to jednocześnie dowód upadku polskiej kinematografii.


Debiutancki film Borysa Lankosza to czarna komedia przyprawiona odrobiną suspensu. Sposób narracji wynika zresztą z osadzenia akcji "Rewersu" w realiach Polski lat 50. ubiegłego stulecia. To przecież wtedy - kiedy wujaszek Stalin przerażał realnie, a nie tylko ideologicznie - było "i śmieszno i straszno". Co bynajmniej nie znaczy, że potem już nie było...

"Rewers" to historia trzech kobiet. A raczej istniejących między nimi różnic pokoleniowych. Ta najmłodsza, Sabina (Agata Buzek), ma duszę romantyczną. Jej matka (Krystyna Janda) to klasyczna powojenna realistka, która wie jak się w życiu ustawić, aby unikać wszelkich problemów. Z kolei seniorka rodu (Anna Polony) pełni rolę wyroczni, która zdaje się żyć tylko po to, aby w końcu poznać przyszłego męża ukochanej wnuczki.

Sabina ma jednak pewne problemy ze znalezieniem odpowiedniego kandydata. Jeden, podstawiony przez matkę, okaże się głupawym pijakiem. Drugi, brutalnie szarmancki Bronisław (Marcin Dorociński) to taki ówczesny agent Tomek - uwodzi, prowadząc jednocześnie permanentną inwiligację w zakresie swoich obowiązków służbowych. W odróżnieniu od współczesnego nam lowelasa, Bronek skończy swoją karierę szybciej i bardziej spektakularnie...

Do pewnego momentu film Borysa Lankosza ogląda się naprawdę nieźle. Duża w tym zasługa doskonałego aktorstwa (ukłony dla Agaty Buzek i Marcina Dorocińskiego!) i przepysznych dialogów. Postaci są wyraziste i świetnie sfilmowane. Pomimo, że akcja snuje się dość jednostajnie, to każdy kolejny krok zdaje się być dokładnie przemyślany. Jest trochę zabawy formą i nawiązań do klasyków.

Jednak, jak to w polskim filmie bywa, twórcy nieco przesadzili z ciężarem gatunkowym zwrotu akcji. Swojego scenariuszowego bubla miał "Plac Zbawiciela", miał "Komornik", a nawet "Katyń" i "Wojna Polsko-Ruska". I ma, a jakże, "Rewers". Bronisław pojawia się u Sabiny na proszonej kolacji. Romantyczne spotkanie szybko zamienia się jednak w gwałtowny dramat. Choć nakręcona po mistrzowsku, scena ta dramaturgicznie ma się nijak do pierwszej części filmu. Co gorsza nie ma też wiele wspólnego z jego dalszym ciągiem. Chyba po prostu zabrakło pomysłów na lepsze poprowadzenie fabuły, a także na zakończenie całej historii.

Wyglądający jak soczysty schabowy "Rewers" już po godzinie seansu ukazuje swój spieczony, ciężkostrawny zad. W zakończeniu filmu autorzy nie zamykają wszystkich wątków, co potęguje wrażenie chaosu i dezorganizuje odbiór filmu. Lankosz wpadł we własnoręcznie zastawione sidła i warsztatowo nie sprostał historii stworzonej przez Andrzeja Barta.

Choć na tle tegorocznych polskich produkcji "Rewers" rzeczywiście jest jakimś tam światełkiem w tunelu, to jeśli tak ma strzelać najcięższe działo polskiej kinematografii to pozostaje mi tylko wyć z żalu. "Rewers" przepadł w ogłoszonych niedawno nominacjach do Złotych Globów i nie zaistniał w sposób znaczący na żadnym liczącym się europejskim festiwalu. A że żaden z polskich filmów nie rzucił w ostatnich latach na kolana europejskiej krytyki? To już argument ad absurdum.

Na wybitną na tle europejskiej konkurencji produkcję z Polski wciąż czekamy z utęsknieniem. Czyżby po raz kolejny ostatnią deskę ratunku polskiego kina miałby zostać Tomek Bagiński?

Komentarze

Popularne posty