Laskowik i gwiazdy w Milówce, czyli świąteczne chałturzenie z TVP

Podobnie jak milionom Polaków, rytm tegorocznych świąt wyznaczała nam telewizja. Do kolacji wigilijnej usiedliśmy niemal w tym samym czasie, co bohaterowie "Klanu", a świąteczny wieczór umilił nam Zenon Laskowik ze swoim szokującym programem artystycznym. A potem było już tylko gorzej...


Poniżej retransmisja dramatycznych zdarzeń, jakie miały miejsce wieczorową wigilijną porą w moim (i chyba nie tylko) rodzinnym domu.

Prolog: Bez TV nie ma Świąt
Gdyby przeciętnemu Polakowi wyłączyć w Wigilię prąd, ten byłby gotów odwołać kolację i w samotności upić się wódką, która przez ostatnie dni mroziła się na balkonie. Bo bez prądu nie działa telewizor, a bez telewizji nie da się przecież świętować. Prezydent, Premier i Maciej Orłoś nie złożą życzeń, a ulubione gwiazdy nie powiedzą w jaki sposób spędzą najbliższe dni. Czy tego chcemy czy nie, współczesne święta dzieją się w telewizji. Niestety, w przypadku mieszkańców małych miast święta dzieją się w Telewizji Publicznej. I taki właśnie scenariusz zastał mnie w tym roku...

Akt 1: Co Maciek znajdzie pod choinką?
Wigilia w Klanie to od kilku lat obowiązkowa pozycja w świątecznym repertuarze mojej rodziny. Moja ciotka emerytka, która przez cały rok karmi się sensacjami wypisywanymi przez brukowce może w tym czasie zabłysnąć wiedzą. A że Maciek z Klanu miał dostać nowy super prezent. A że ciocia Stasia naparzy wszystkim nowych ziółek. A że Ola Lubicz pokaże gołe udo. Itepe itede. W zasadzie moja ciotka nie musi nawet oglądać wigilijnego odcinka. Ona po prostu wie co się wydarzy. Tak jakby uczestniczyła w jego produkcji. Jakby sama go wymyślała przez ten cały rok nicnierobienia. My, nieobeznani z sytuacją w Klanie, spokojnie wcinamy szykowane przez dwa dni żarcie. Kiedy na stół wjechały uszka, zaczęła się wigilia na Plebanii. - Kurwa mać - westchnął cicho mój ojciec. - Czy oni nie mają czego puszczać przy Wigilii? Nie muszę chyba dodawać, że Plebania również jest ulubionym serialem mojej ciotki więc sytuacja rozwijała się analogicznie do tej z Klanem.

Akt 2: I Śmieszno i Straszno
Potem specjaliści od ramówki w Telewizji Polskiej wymyślili, że trzeba świętującej gawiedzi zapuścić nieco sztuki rozrywkowej. Padło na Laskowika i Malickiego, którzy przygotowali świąteczny show. Po scenie bez ładu i składu miotały się brzydkie solistki i nieciekawi konferansjerzy. Może dlatego kamery zaskakująco często uciekały w stronę prześlicznych skrzypaczek. A repertuar? Trzeba przyznać, że autorzy pojechali na ostro. Była Carmen Bizeta, piosenki kabaretowe o bliżej niesprecyzowanej treści, skecz o poecie (kompletnie nieśmieszny) i o Afganistanie (całkowicie nie na miejscu). Jeśli dodamy do tego Waldemara Malickiego ze słabą dykcją i podstarzałego Laskowika, który dobrą kabaretową formę zgubił gdzieś w czasie przemian ustrojowych, to efekt końcowy po prostu musiał być żałosny. Czy ktoś z władz TVP zatwierdził do emisji ten smutny show czy może była to wolta nieprzychylnych kierownictwu spółki pracowników państwowego kolosa? To pytanie kołatało się mi w głowie jeszcze przez długie godziny szalonej wigilijnej nocy z Telewizją Polską.

Akt 3: Hej Kolęda, Kolęda!!
Znak do prawdziwego kolędowania dał proboszcz parafii w Milówce, gdzie przenieśliśmy się wraz z odejściem Malickiego i Laskowika. Szybko się jednak okazało, że i ta decyzja okazała się nietrafiona. Autorzy programu wymyślili sobie następującą kolejność wypadków: pod kościół w Milówce bryczką kolejno podjeżdżają gwiazdy polskiej estrady. Wchodzą do kaplicy z pieśnią na gębie, potem krótki wywiad i siup na scenę z przygotowaną kolędą. Niby jest fajnie, ale nie do końca. Z gwiazdami nie wolno gadać podczas Wigilii. Okazało się bowiem że odkryciem programu było to, że Maciej Miecznikowski z zespołu Leszcze pochodzi z Kaszub. A przecież tam mieszkają ci Górale, którym po wojnie spierdolił statek do USA. Tą gorzką prawdę moja rodzina kontemplowała przez całą śpiewaną przez Miecznikowskiego kolędę. Była też Justyna Steczkowska, która tym razem nie odsłoniła swoich zgrabnych nóg. Był też Joszko Broda z przerażająco liczną grupą dzieci (chyba nie swoimi?). No i, oczywiście, był też Piotr Kupicha z Feela i, gospodarze całej imprezy, bracia Golec. Wszyscy oczywiście po chamsku lecieli z playbacku. To też zauważyła moja familia. Wypomnieli to przy okazji występu Beaty Kozidrak, która akurat, o ironio, jest mistrzynią w rytmicznym poruszaniu ustami do mikrofonu...

Epilog: A gdzie Królowa?!
Wigilię jednak przetrwałem. I to z nieukrywaną satysfakcją. Możliwość obcowania z fanami polskiego półświatka artystycznego okazała się dla mnie szczerą przyjemnością. No i w końcu spotkałem ich "target" - stuprocentowych konsumentów dóbr kultury wytwarzanych przez media. Zabrakło tylko Dody, ale to nawet zrozumiałe. Różowa Królowa tym się różni od Steczkowskiej, że bez wyzywającego kostiumu scenicznego nie istnieje. Ale i tak uważam, że na scenie w Milówce pojawić się powinna. Bo przecież tam nie chodziło o kolędy, ale o to, żeby gawiedź sobie pogadała. A o niej by gadali. Oj, długo by gadali.

Komentarze

Popularne posty