Permanentnie trudne czasy, czyli Generacja Nic 10 lat później

"Myśleliśmy, że rzeczywistość nowej Polski pozwoli nam jakoś, mniej lub bardziej spektakularnie, zaistnieć. Myliliśmy się bardzo. Dzisiaj ci, którzy teoretycznie powinni dbać o intelektualne i duchowe zaplecze, jawnie uczestniczą w nachalnym urabianiu najniższych społecznych gustów, bo tylko w ten sposób mogą jakoś zarobić na życie. A przy tym zarabianie pieniędzy to w naszych czasach niezwykle wielki przywilej! Wmawia się nam, że już sam fakt posiadania pracy powinien wystarczać za realizację największych życiowych aspiracji, i my się tak czujemy. Robiąc byle co, wmawiamy sobie, że właśnie uczestniczymy w realizacji nowego, wspaniałego świata i powinniśmy wszystkich całować po rękach, że dany nam był ten zaszczyt."

Zobacz też:


A miało być tak pięknie
Kiedy Kuba Wandachowicz pisał te słowa, ja właśnie szedłem do klasy maturalnej. Kiedy "Generację Nic" czytałem po raz pierwszy, zawarte tam tezy wydawały mi się odległe. Wiadomo, w klasie maturalnej liczy się najbliższa perspektywa. A ta jest z góry zaplanowana: pięc lat studiów, nauka języków, jak się uda to może jakiś Erasmus. Po drodze jeszcze praca w wakacje - na przykład przy malowaniu płotu w Norwegii albo babysitting w Wielkiej Brytanii. Ci bardziej łebscy zaciągają się do pracy w turystyce jako tzw. animator w hotelu. W każdym razie jest co robić i nie ma czasu martwić się przyszłością. W krótkim okresie młodzież ma przyszłość całkowicie zaplanowaną - z dodatkowym miejscem na spontaniczne wyskoki. Jak się wymyśli i jak się akurat kasa znajdzie. Do czasu, uwierzcie.

"Mam 27 lat i nie mogę uwierzyć w swój wiek". Tak legendarny esej Wandachowicza się zaczynał. W tamtych czasach "Generacja Nic" niektórym śmierdziała idealizmem, a innym pachniała dekadencją. Ot rozważania faceta, któremu w życiu nie wyszło. Cóż. nie pierwszy i nie ostatni. A poza tym ma jeszcze czas.

Dziś, sam mając lat 27, rozumiem, że nie o tęsknotę za spektakularnym sukcesem chodziło Wandachowiczowi. Nie o doktrynę braku idei. Nie o pustosłowie w mediach i wysokie ceny cukru. Wandachowicz był po prostu rozczarowany. Rzeczywistością w pierwszej kolejności i samym sobą w drugiej. Mają lat dwadzieścia i siedem uznał, że nie dokonał w życiu niczego, co byłoby godne uwagi. Nie zajmie nawet jednego akapitu w naukowym podręczniku. Ba! Podrzędny redaktorzyna nie da mu nawet szpalty w gazecie codziennej. Totalne Nic.

Dziewięć lat temu był dla mnie odległą abstrakcją, fabularyzowaną opowieścią z innego lądu. Dziś i ja mam lat dwadzieścia i siedem. I podobnie jak Wandachowicz, nie mogę w to uwierzyć. W wiek i jeszcze kilka innych kwestii.

Everybody must spierdalać stąd
Kolega mi mówi, że jego były sąsiad - kiedyś lokalny diler narkotyków - robi karierę w Wielkiej Brytanii. Ma normalną pracę, żonę, odkłada na kupno mieszkania. A ten mój kolega jest na wiecznym minusie, chociaż całkiem porządny z niego gość. Konkluzja? Trzeba stąd wyjechać.

Nauczyliśmy się znosić upokorzenia, żyć i pracować poniżej sanitarnego minimum, byleby tylko utrzymać się pod kreską. Jesteśmy mistrzami tej sztuki przetrwania. Znajomy opowiadał mi kiedyś, że kiedy szukał pierwszej pracy w Irlandii żywił się wyłącznie wodą i chlebem z pasztetem. Czasami trzeba zrobić krok w tył, żeby posunąć się do przodu. I ten znajomy sobie w końcu poradził, znalazł porządną pracę i odbił się od tego przesiąkniętego polskim pasztetem dna.

Teraz jest jeszcze gorzej, bo kryzys zabrał mu tą Irlandię. Nie wiem, gdzie teraz jest. Podobno wyjechał z Dublina, ale do Polski nie wrócił. Emigracja permanentna. Koczownictwo. Może Australia? Albo Zjednoczone Emiraty. Tam jest przynajmniej ciepło i ponoć dobrze płacą białym Europejczykom.

Ci, którzy zostali w Polsce też nie mają łatwego chleba. Praca z reguły jest, ale marna, słabo płatna i nie dająca żadnej satysfakcji. Ale zmienić pracę jest żal. Szczególnie jak się ma kredyt na głowie i zero środków odłożonych na tzw. czarną godzinę, której każdy się przecież spodziewa. Stąd bierze się frustracja i irytacja własną niemocą. Mój ojciec zawsze mi powtarzał, że etat to rzecz święta i trzeba o niego bardzo dbać, żeby nie zabrali. Tyle że on jest nauczycielem i przepracował trzydzieści lat w tej samej szkole. Niezależnie od tego, czy mu się tam nudziło, czy się tam męczył i cierpiał, czy narobił sobie wrogów - przetrwał. Aż do emerytury pilnował swojego etatu jak oka w głowie. Taka była mentalność ludzi jego pokolenia.

A u nas? Nawet jeśli jest inaczej, to realia rynkowe wymuszają w gruncie rzeczy podobny schemat postępowania.

Permanentny wyż

Jestem z pokolenia tzw. wyżu demograficznego. Co to w praktyce oznacza? Piętnaście osób na jedno miejsce na studia. Trzydzieści osób na jedno wolne miejsce pracy. Konkurencja jest gigantyczna. W efekcie nawet jeśli uważasz, że masz mocne CV, to znajdzie się szaleniec, który ma 25 lat, zna trzy języki i ma 10 lat doświadczenia zawodowego. To się nazywa efekt skali. Im większa zbiorowość, tym większa szansa na znalezienie takiego okazu. Chińczycy tak mają od pokoleń i korzystają ile wlezie - trafił im się nawet gwiazdor NBA. w kraju - za przeproszeniem - kurdupli.

Polska to kraj, w którym żyje się na maksimum, czyli na tyle, na ile pozwala ostatnia wypłata. A że z reguły wystarcza zaledwie na jako takie utrzymanie się w dużym mieście, to już zupełnie inna kwestia. Życie "od pierwszego do pierwszego" kończy się mniej więcej na dziesiątym. Szczęśliwcy wbijają zęby w ścianę dwudziestego. A jak szef, nie daj Boże, spóźni się z wypłatą, to operator blokuje telefon i wyłącza Internet. Ale co tam: wobec pustej lodówki głód nowych technologii jest niczym.

Nowy nowy patriotyzm
Faktem jednak jest, że wiele osób z mojego pokolenia nie poczuwa się do patriotyzmu w jakiejkolwiek postaci. Święta państwowe są po to, żeby był długi weekend. Flagi w oknie się nie wiesza. Bo nie ma po co. Nawet polskim piłkarzom niespecjalnie ostatnio kibicujemy. Jakieś doznania zapewniał Kubica, coś tam pokazał Małysz. Ale to wszystko drobiazgi. Prawdziwy dramat to zmiana optyki, moim zdaniem podyktowana błędną polityką obliczoną "na przetrwanie" i wiecznymi obietnicami, że jakoś to będzie.

Z jednej strony mówi się nam, że trzeba pracować uczciwie, bo ZUS, podatki, emeryci, budżet, drogi i wszystkie inne Ważne Sprawy. Tu jest Polska, tutaj studiuj, tutaj pracuj, tutaj się rozmnażaj. A że pracy nie ma, dla dzieci miejsc w przedszkolach nie ma, perspektyw nie ma? Bądź patriotą i walcz! Nie wyjeżdżaj do Irlandii, bo Irlandii już nie ma. Splajtowała i teraz to ją trzeba reanimować.

Absurd tego myślenia polega na tym, że jest całkowicie przeciw życiu. I nie myślę tu o hedonizmie naszego pokolenia. Patriotyzm w Polsce kojarzy się z nieodłącznym cierpieniem. Kiedyś patrioci jeździli na front, walczyli za Polskę pod Monte Cassino, ewentualnie zatrzymywali tramwaje w Gdańsku. Jak nie ma się przeciwko czemu buntować, to patriotyczna wola sprawcza zostaje wyparta przez inne priorytety. Współcześnie jest to pragnienie szczęścia własnego. Egoistyczne? Egocentryczne? A co nam pozostało? O co mamy walczyć, skoro o wszystko zadbali nasi przodkowie? Teraz nastał czas karnawału i konsumpcji. Chcemy, żeby było nas stać na rozrywkę i żeby jeszcze wystarczyło na piwo. Chcemy mieszkać w wygodnych mieszkaniach, za które nie będziemy musieli oddawać połowy pensji przez najbliższe 30 lat. Jak się nie da, to ja robię susa do lepszego świata. I do zobaczenia w Polsce za 15 lat. Wpadnę na Matki Boskiej Zielnej albo w inny dzień wolny od pracy.

Fuck it?
Rzecz w tym, że prozaiczne problemy mojego pokolenia mają się nijak do pojęcia patriotyzmu. w piramidzie Maslowa dążenie do wygodnej konsumpcji prawdopodobnie leży poniżej patriotyzmu. Polska niepodległość nie jest zagrożona, czasy są względnie spokojne i, wbrew niektórym politykom, nie grozi nam inwazja rosyjska od strony Smoleńska.

Ale myślenie, że młodzi Polacy zostaną w kraju z miłości do flagi też jest obarczone poważnym błędem logicznym. Nie chcemy gigantycznych zobowiązań kredytowych, nie chcemy pracować za głodowe pensje i poniżej (albo powyżej!) kwalifikacji. Nie chcemy wreszcie wychowywać kolejnego pokolenia w poczuciu pustki i beznadziei, w przeświadczeniu, że lepszy świat leży tuż za zachodnią granicą i prowadzi do niego śliczna nowa autostrada wybudowana, a jakże, za pieniądze zachodnie.

Swoją drogą może jest w tym jakaś logika: Unia wybudowała nam autostrady, żebyśmy mieli jak stąd wyjechać.
MemoryFive Copyright @MemoryFive. Skontaktuj się z autorem drogą mailową

Komentarze

  1. Ten komentarz został usunięty przez administratora bloga.

    OdpowiedzUsuń
  2. Przeczytałem dotychczas tylko dwa wpisy, więc nieco wyprzedzę rzeczywistość: Świetny blog. Moim zdaniem jeden z lepszych na jakie trafiłem, proszę go dalej rozwijać !

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty