"Czarny łabędź", czyli katastrofa

Dla przeciętnego widza balet klasyczny to zdecydowanie najtrudniejsza ze sztuk. Balet w kinie, odtańczony przez Natalie Portman i zaaranżowany przez Darrena Aronofskiego, jest jeszcze gorszy. Powoduje ból mózgu i dupy, a u widzów wywołuje kolektywne ziewanie.


O co tu chodzi?!
Generalnie nie wiadomo... Podstawowy problem jest taki, że Aronofsky nie poradził sobie z fabułą. Pierwsza połowa filmu opowiada totalnie o niczym. Albo inaczej: fabuła istnieje, o ile widz się jej domyśli. Chaosu, jaki wprowadził reżyser, nie da się wytłumaczyć ani chęcią zwiększenia dramatyzmu ani zastosowaniem scenariuszowej zmyły. Warsztatowo Aronofsky jest kilka kilometrów za Ińarritu i lata świetlne za braćmi Coen.

Mina Natalii
Największa gwiazda "Czarnego Łabędzia" gra przy pomocy jednej miny na przestraszono-cnotliwo-płaczliwą baletnicę. Nie wiecie jaka to mina? To włączcie sobie ten film w dowolnym momencie i przypatrzcie się wyrazowi twarzy Natalie Portman. Aktorka, którą cenię za kilkanaście innych ról wygląda, jakby znalazła się w obsadzie przez przypadek. Brak jej lekkości Alice z "Bliżej" czy Sam z "Powrotu do Garden State". Portman w roli baleriny jest mało przekonująca, a jej charakterystyka ewidentnie nie pasuje do tej roli.

Szkolne błędy
To, że film jest słaby aktorsko można byłoby przeboleć. Najgorzej jednak, że Aronofsky popełnił w "Czarnym łabędziu" niewybaczalne błędy. Nieprawidłowo zaakcentowane są praktycznie wszystkie wątki: relacje Niny z matką, relacje Niny z Beth, zaburzenia psychiczne Niny, destrukcyjny geniusz Thomasa... Brak jest precyzji i głębi w prowadzeniu wątków, a to z kolei wprowadza chaos. Widz, który musi się zbyt wiele domyslać przestaje utożsamiać się z bohaterem.

W filmie brak mocnych zwrotów akcji. Aronofsky od razu wykłada na stół wszystkie karty, jakie posiada. Od początku mamy zatem jednostajny i słabo czytelny obraz obsesyjnego perfekcjonizmu. Ale przecież to wszystko w kinie już było. I to zrobione w znacznie lepszym stylu.

Kompletnie niewykorzystana jest również Winona Ryder w roli Beth. Wiemy o niej tyle, że była wielką tancerką, ale poszła już na emeryturę. Okoliczności musimy się, oczywiście, domyślać. Tak samo, jak jej roli w całej fabule.

Wpadka
Może się zdarzyć każdemu. Aronofskiemu "Czarny łabędź" ewidentnie nie wyszedł. Fabuła, jak się już jej domyślimy, nie jest jeszcze taka zła. Film jest po prostu zmarnowany warsztatowo. Brak tu napięcia, dramatyzmu i autentyzmu, czyli tego, co było przecież najmocniejszą stroną i "Requiem dla snu" i "Pi". Uwzględniając uprzedni dorobek tego twórcy chcę wierzyć, że przy okazji "Czarnego łabędzia" po prostu zaliczył wpadkę. Tak samo, jak Fincher zaliczył ją przy "Zodiaku"...

Plusik
Należy się za dwie rzeczy. Charakteryzacja i zdjęcia to absolutne mistrzostwo. Zresztą z tego też filmy Aronofskiego od zawsze słynęły. Przynajmniej to udało się więc uratować. Portman w zależności od sceny zmienia się nie do poznania, a jej makijaże i charakteryzacje sceniczne robią piorunujące wrażenie. Tak samo jest ze zdjęciami: scena przemiany Niny w czarnego łabędzia czy zbliżenia pomiędzy Portman a Milą Kunis to już mistrzostwo świata.

Nie zmienia to jednak faktu, że film ogląda się potwornie ciężko. Nie polecam mało cierpliwym - wyjdziecie z kina zanim film na dobre się zacznie. A wtedy przegapicie dwie sceny, o których pisałem powyżej!
 
MemoryFive

Copyright @MemoryFive. Skontaktuj się z autorem drogą mailową

Komentarze

Popularne posty