Wokół biografii Kapuścińskiego, czyli kolejna rozprawa o metodzie

Książkowa biografia Ryszarda Kapuścińskiego to w ostatnich tygodniach temat podejmowany wyjątkowo często. Mówią o niej wszyscy. Liberałowie bronią metodologii, a kościelna prawica krytykuje poziom merytoryczny. I nikomu nie przyszło do głowy, żeby na "Kapuściński non-fiction" spojrzeć jak na zwykłą książkę.


Skalę debaty o książce "Kapuściński non-fiction", którą popełnił Artur Domosławski, dobrze oddają teksty opublikowane w tej sprawie na łamach "Gazety Wyborczej". Lektura tych dzieł wybranych autorstwa, pożal się Boże, ludzi kultury jest bolesna i trochę śmieszna. Wielu z autorów, ludzi nierzadko mieniących się tytułami naukowymi, w XXI. wieku przedstawia poglądy rodem z lat 60. i 70. wieku XX, kiedy przedstawiciele "klasycznej" filozofii historii po raz pierwszy starli się z tzw. narratywistami. Fala krytyki "nowego podejścia" przetoczyła się wówczas nie tylko po zawodowych historykach, ale też, co znacznie bardziej szokujące, po pisarzach i filmowcach, którzy mieli ochotę przedstawiać własną wersję wydarzeń historycznych.
Zobacz też:
Dziś wszyscy, którzy krytykują książkę Domosławskiego wysuwają dokładnie takie same argumenty, jakie pięćdziesiąt lat temu posypały się na głowy tych, którzy ośmielili się pisać o wielkich tego świata w sposób inny, niż poprzez "exegi monumentum". Mało tego - o Domosławskim zrobiło się na tyle głośno, że w jego sprawie głos chcą zabrać wszyscy: od dziennikarzy pokroju Tomasza Lisa, Moniki Olejnik i Jacka Żakowskiego po wybitnych historyków i tzw. "ludzi kultury". Każdy chce Domosławskiego albo przytulić albo go kopnąć. Grunt to opowiedzieć się po jednej ze stron.

Grzech kłamstwa
Domosławski punkt po punkcie dowodzi, że jego - i całych pokoleń polskich dziennikarzy - mistrz od początku dość swobodnie traktował faktograficzną stronę swojej twórczości. Efekt i dramatyzm narracji przeważały często nad wiernością faktom. (...) W efekcie takich zabiegów musimy zacząć traktować twórczość reporterską Kapuścińskiego z dystansem. Owszem, opis bywa mistrzowski, tyle że odbiorca powinien zostać uprzedzony o przyjętej konwencji i, by tak rzec, niefrasobliwym podejściu do faktów - pisze Krzysztof Burnetko.

A to ci niespodzianka. Bronisław Malinowski, największy polski antropolog kultury, również wykazywał zdumiewająco luźne podejście do faktografii. Mało tego: braki w swojej wiedzy zastępował literacką fikcją. Skandal? Nie, to po prostu jedyna możliwość opisu miejsc, wydarzeń i ludzi. Burnetko pisze, że w świetle przytoczonych przez Domosławskiego faktów wszystkie opisy dokonane przez Kapuścińskiego to zaledwie paradokumenty. Nie mam wątpliwości, że tak jest w istocie.

W rzeczywistości wszystkie "dokumenty" to "paradokumenty". Choćby przez to, że każdy "dokument" ma swojego autora, który nieustannie manipuluje faktografią - przez sam dobór faktów, a także rozłożenie akcentów w narracji.

Grzech pychy

Biografia Kapuścińskiego to bomba podłożona pod polską szkołę reportażu. Teraz można już tylko zbierać szczątki. (...) We wszystkich moich reportażach bohaterowie są prawdziwi. Wszystkich spotkałem. Mają prawdziwe imiona (a jeśli musiałem je zmienić, to uprzedzam). Ich historie są prawdziwe. Widziałem, co opisywałem. Naprawdę kiedyś jakiś gówniarz przyłożył mi nóż do gardła na ulicy w Durbanie - pisze Adam Leszczyński.

"Kapuściński non-fiction" podważa, według Leszczyńskiego, metodę pracy wielu rzetelnych polskich reportażystów. Domosławski robi kupę nie tylko na pomnik Kapuścińskiego, ale i na notatki z miejsc, do których dotarła cała rzesza polskich badaczy. Tym samym Leszczyński kreuje się na autora obiektywnego, samozwańczo stawiając się w opozycji do nieobiektywnego Domosławskiego. Leszczyński popełnia, w mojej opinii, grzech pychy. Buduje swoją pozycję fachowca w sposób niedopuszczalny: odcinając się od wszelkich manipulacji, reporterskich cięć i świętego przywileju skrótu i autorskiego montażu faktów. Leszczyński opisuje obiektywnie. Domosławski opisuje nieobiektywnie. Jakie piękne kłamstwo.

Rozprawiając o metodzie
W rzeczywistości debata o biografii Kapuścińskiego dotyczy metodologii pracy biografisty. Wracamy więc do sporu "starych" z "młodymi", do pozytywistów z narratywistami. Zarzucanie Domosławskiemu braku spójności z obowiązującą faktografią jest śmieszne i żałosne. Mówienie o tym, że celem biografii było zdjęcie Kapuścińskiego z piedestału to absurd. Wytaczanie Domosławskiemu procesu o naruszenie dóbr to już przejaw głupoty na poziomie pierwotnym.

Do książki Domosławskiego podchodzę bez emocji. Biograf nie jest bowiem w stanie zmienić mojego dobrego zdania o Kapuścińskim. Jednocześnie mam świadomość, że papier jest cierpliwy i zniesie każdą, nawet tą najdzikszą wizję, która narodzi się w umyśle twórcy. Nie mam przy tym żadnych wątpliwości co do tego, że jakakolwiek wiedza historyczna jest dostępna jedynie na gruncie interpretacji. Ocena książki Domosławskiego jest zatem wyłącznie oceną estetyczną i moralną. Oceniamy bowiem jego interpretację historii. Jeśli kogoś to bawi - proszę bardzo. Ale czyż nie lepiej byłoby raz jeszcze przeczytać "Cesarza"?

O jałowości sporu toczącego się na łamach mediów niech świadczy prosty przykład: naszą wiedzę o Holocauście czerpiemy z książek Herlinga-Grudzińskiego, Hanny Krall, Hanny Arendt, a także z rozmaitych dzieł filmowych, teatralnych i poetyckich. Ostatecznie, pomimo istnienia dzieł takich, jak oscarowy film "Życie jest piękne" Benigniego, niedawne "Bękarty Wojny" Tarantino czy głośny komiks "Maus" nie mamy problemów z jednoznaczną identyfikacją Holocaustu. Bez mrugnięcia okiem odróżniamy obraz prawdziwy od zwyczajnej fałszywki.

Jestem przekonany, że tak będzie również z Kapuścińskim, który broni się jako genialny autor i reportażysta. Kapuściński wciąż jest mistrzem reportażu, wciąż powinniśmy się zachwycać jego opisami miejsc i ludzi. Robienie szumu wokół książki Domosławskiego, która moim zdaniem nie jest ani szczególnie odkrywcza ani kontrowersyjna, to przejaw zwyczajnej ciasnoty umysłu. Dlatego w sporze o jego książkę nie zamierzam opowiadać się za żadną ze stron. W sprawach z góry przegranych lepiej jest pozostać z boku.
 
MemoryFive
Copyright @MemoryFive. Skontaktuj się z autorem drogą mailową

Komentarze

  1. Ja zapraszam z kolei na mój blog i do internetowego "Studia Opinii", gdzie znajdziesz mój tekst, który z (nie)wiadomych względów nie znalazł drogi na debatę GW. Pozdrawiam. itinerarium.bloog.pl

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty