"To co we mnie najlepsze" - zaniedbana miłość

Piękno życia polega na jego nieprzewidywalności. Można planować i udawać, że trzymamy wszystkie sprawy w garści, ale w odpowiednim momencie los i tak przyjdzie po swoje. I właśnie o tym tragicznym napięciu opowiada Roser Aguilar w swoim pełnometrażowym debiucie.


Niewątpliwą zaletą filmu "To co we mnie najlepsze" jest jego kameralność. Dyskretne zdjęcia i pełne niedopowiedzeń dialogi zdają egzamin, gdy w kinie porusza się tematy raczej mało plastyczne. O ile bowiem język filmu wykształcił schematy opowiadania o miłości, to pokazanie przymuszenia do uczucia drogą pełnego oddania drugiej osobie jest już znacznie trudniejsze.



Bohaterom filmu Aguilar - Raquel i Tomasowi - daleko do romantycznych kochanków z dzieł wielkich klasyków. Ich uczucie od samego początku wydaje się bardzo powierzchowne. Niezbyt szczere gesty zastępują oddanie i partnerstwo. Ona pracuje na nocną zmianę w lokalnym radiu, a on jest wziętym sportowcem, który całe dnie spędza na treningach. Czasu dla siebie pozostaje więc bardzo mało. Jednym słowem jest bardzo współcześnie.

Wszystko się zmienia, kiedy Tomas ląduje w szpitalu. Od tego momentu karty rozdaje, wspominany na samym początku, los, a Raquel, jakby bezwiednie, oddaje się w jego władanie. Co ciekawe twórcy zdają się zupełnie nie ingerować w fabułę. "To co we mnie najlepsze" to przykład filmu, w którym ktoś wymyślił tylko początek i zakończenie. Środek po prostu się dzieje.

Okazuje się jednak, że taka bierność jest dobrze uzasadniona. W obliczu choroby ukochanego Raquel zachowuje się ofiarnie. To poświęcenie przytłacza Tomasa, który wciąż ma na sumieniu zdradę Raquel ze znajomą z lekkoatletycznego boiska. Ostatecznie zwycięży zdrowy rozsądek. Działania ludzi są całkowicie przewidywalne.

Miłości w obrazie Aquilar nie ma prawie w ogóle. Są tylko jej skrawki i nieśmiałe materialne przejawy. Tak niechlujnie zbudowanego uczucia najpewniej nie ocali nawet przeszczep wątroby. Twórcom udało się jednak oddać pustkę i wewnętrzne oddalenie bohaterów. "To co we mnie najlepsze" ma w sobie coś z najlepszych produkcji kina europejskiego. Nie ingeruje, podpowiada rozwiązania tylko, jeśli to konieczne. Bohaterowie muszą sobie radzić sami. Nam pozostaje patrzeć i uczyć się na ich błędach.

Komentarze

  1. bardzo dobra recenzja. właśnie obejrzałam ten film i byłam ciekawa jak inni na niego zareagowali. wygląda na to, że bardzo niewiele osób go widziało. pozdrowienia.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty